O chorobie mamy dowiedzieliśmy się osiem miesięcy po śmierci taty, kiedy wydawało się, że limit złych i przykrych zdarzeń został przynajmniej na jakiś czas wyczerpany.
Niestety nic bardziej mylnego, wykonana kolonoskopia nie pozostawiała złudzeń. Diagnoza brzmiała: nowotwór złośliwy jelita grubego. Nie dowierzałam, byłam w szoku. A moja ukochana mama była spokojna i z pokorą przyjęła tą złą wiadomość. Kiedy okazało się, że guz da się zoperować, mama wiedziała, że musi i chce walczyć o życie. 07 września 2013 roku, w wieku 84 lat poddała się operacji resekcji esicy. Po okresie rekonwalescencji stan zdrowia mamy poprawił się. Pozostały jedynak regularne wizyty u onkologa w Zachodniopomorskim Centrum Onkologii. Aż do dnia 10 marca 2016 roku, kiedy wykonane USG jamy brzusznej wykazało przerzuty nowotworu do wątroby. W tej krytycznej sytuacji pozostało już tylko leczenie paliatywne.
Ale i wtedy moja mama nie załamała się, nie poddała się chorobie, choć czuła, że Jej sytuacja jest bardzo trudna. Zgodziła się na wdrożenie ryzykownej chemioterapii aplikowanej w postaci tabletek doustnych w warunkach domowych. Choć była bardzo dzielna, organizm wytrzymał 3 cykle brania cytostatyków. Wprawdzie guzy na wątrobie zmniejszyły się znacząco, mama stawała się coraz słabsza, była odwodniona i nie mogła już chodzić o własnych siłach. Wtedy to trafiła na szpitalny oddział ratunkowy, gdzie po zaaplikowaniu kroplówki wróciła do domu. Nie miała już siły wstawać z łóżka, była cała obolała i cierpiąca. Teraz moja kochana mama, moja przyjaciółka, Ta, która przez całe życie pomagała innym w potrzebie, zwłaszcza biednym dzieciom i ich rodzinom, sama potrzebowała pomocy. A ja czułam się bezradna, bezsilna zagubiona i nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy, by ulżyć Jej cierpieniom i zapewnić jak najlepszą opiekę.
Wtedy to przypomniałam sobie, że będąc któregoś dnia w Zachodniopomorskim Centrum Onkologii przeczytałam informację o Hospicjum Królowej Apostołów w Policach i jeszcze wówczas nie wiedząc, że okaże się to potrzebne, zapisałam sobie numer telefonu do tego Stowarzyszenia. Zadzwoniłam więc do hospicjum, prosząc o pomoc dla mamy. Bardzo szybko przyjechał do mamy lekarz wraz z koordynatorem z hospicjum Panią Kingą, osobą niezwykłą, serdeczną, życzliwą i bardzo konkretną, dzięki której mama w bardzo krótkim czasie dostała specjalistyczne łóżko i materac przeciwodleżynowy.
Już wówczas wiedziałam, że w trudnej dla nas sytuacji nie jestem sama, że mogę liczyć na pomoc zarówno medyczną, jak i tą związaną z pielęgnacją mojej obłożnie chorej mamy ze strony osób z hospicjum. A do Pani Kingi mogłam dzwonić w każdej chwili, kiedy mając jakiś problem chciałam o coś zapytać, czy też prosić o wskazówki czy rady.
Lekarz, osoba ciepła, przyjazna i uśmiechnięta, przyjeżdżał do mamy co 2 tygodnie, w razie potrzeby zlecał badania laboratoryjne. W tym czasie mama odzyskała siły i chęć do życia.
Bardzo chciała jeszcze choćby na krótko wstać z łóżka i chodzić. Po części stało się to możliwe, a to za sprawą sympatycznej, młodej wolontariuszki Pani Magdy, która ułożyła dla mamy zestaw ćwiczeń, a Ona je ambitnie wykonywała. Jednak po 2 miesiącach mama opadła z sił, już nie mogła wstać z łóżka, gasła w oczach, cierpiała coraz bardziej, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy będę w stanie udźwignąć ciężar pożegnania z ukochaną mamą, która przestała już walczyć i czuła, że musi odejść od swoich najbliższych, że zbliża się kres Jej ziemskiego pielgrzymowania. Łzy same cisnęły się do oczu, serce pękało mi z rozpaczy i wówczas z pomocą przyszła Pani Tamara – psychoonkolog z hospicjum. Osoba wrażliwa, życzliwa, taktowna, która stała się moim drogowskazem i przewodnikiem po bezdrożach ludzkiego życia ze wszystkimi jego odcieniami. Pani Tamara dodawała mnie i mojej mamie otuchy, bardzo pomogła mi w znoszeniu trudów związanych z cierpieniem najbliższej mi osoby. Ale niestety przyszedł taki moment, w którym mama, ta drobna kruszynka nie mogła już nic jeść ani pić, nie mogła też już nawet mówić.
Odeszła do wieczności nad ranem 15 marca 2017 roku, pogodzona z losem, spokojna.
Odszedł na zawsze ukochany, szlachetny, dobry człowiek, moja mama, która tak kochała ludzi i życie.
Jej dusza niczym kolorowy motyl uleciała gdzieś w nieznane. Jeszcze dzień wcześniej pożegnała się czule z Panią Kingą i pielęgniarką Anią, choć już niestety nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Teraz wiem, jak potrzebne są takie instytucje jak hospicja, a w zasadzie jak bezcenna jest pomoc wolontariuszy nad osobami, które nie mają już szans na wyleczenie. I ja sama wielokrotnie mogłam się przekonać, jak wielką moc i siłę mają często drobne z pozoru gesty, odruchy życzliwości, wsparcia i otuchy w trudnych dla nas chwilach.
Cytując słowa Papieża Jana Pawła II – „Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to kim jest, nie przez to co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”.
Takimi w moim odczuciu są właśnie ludzie dobrej woli działający w hospicjach, którzy dają chorym cząstkę siebie, nadzieję, poświęcają dla nich swój wolny czas, wykazują empatię i zrozumienie dla cierpiącego człowieka.
Osobom z Hospicjum Królowej Apostołów , którzy w czasie trwania choroby opiekowali się moją mamą, którzy rozumieli ból, wielość naszych zmagań, okazali czułość i pomoc, którzy po prostu byli i towarzyszyli mojej mamie w ostatniej drodze do wieczności z całego serca dziękuję.
Niech to dobro, które dostaliśmy od tych osób powróci do Nich z podwójną mocą, dając im siły i cierpliwość do niesienia pomocy innym potrzebującym chorym.
Ewa Rekowska