Z wykształcenia jestem ekonomistą. Przez wiele lat uczciwie pracowałem w znanej firmie, która w pewnym momencie została scentralizowana, przez co mój zakład pracy zamknięto. – rozstałem się ze swoją ówczesną partnerką i straciłem kontakt z synem.
Nie mając zajęcia ani oparcia w bliskich, prędko znalazłem inne pocieszenie… w alkoholu. Dziś widzę, że picie to geneza i katalizator wszystkiego, co mi się przydarzyło, choć nic nie zapowiadało katastrofy, bo na początku piłem okazjonalnie, by polepszyć sobie nastrój. Z czasem zacząłem sięgać po alkohol codziennie. Jedyną grupą wsparcia byli uzależnieni koledzy. Tylko trzymając się razem, czuliśmy się jak pełnowartościowi ludzie, a o znalezienie towarzystwa do picia trudno nie było. W miejscowości, w której wtedy żyłem, mieszka bardzo wielu alkoholików.
Alkohol powoli zaczął przejmować kontrolę nad moim życiem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że to choroba i muszę się leczyć. Remedium na wszystkie problemy miała być praca, którą wreszcie udało mi się znaleźć. Niestety pierwsza wypłata i związana z nią euforia była jedynie początkiem kolejnego ciągu. Marzyłem o normalności. Pomyślałem, że może sprzedaż mieszkania pozwoli mi uregulować długi i zacząć uczciwie żyć, ale przypływ gotówki niewiele zmienił. Pieniądze się rozpłynęły, a ja zostałem bez dachu nad głową.
Trafiłem do Krakowa, tu znalazłem schronienie u Braci Albertynów, a przy okazji poznałem Dzieło Pomocy św. Ojca Pio”. Zacząłem uczestniczyć w seansach kinowych organizowanych przez dziełową grupę „Loretanin”, zawsze lubiłem dobry film. Szybko znalazłem pracę. Wydawało mi się, że moje życie wreszcie wkroczyło na właściwe tory i pomimo sugestii nie podjąłem leczenia nałogu alkoholowego. Chciałem zapomnieć, a nie rozgrzebywać trudne wspomnienia. Jednak od tego, co bolesne nie udało się uciec. Wróciłem do alkoholu, gdy dowiedziałem się o śmierci ojca. W tym wszystkim starałem się jednak myśleć pozytywnie i spróbować życia poza schroniskiem – „na swoim”. To, co wydawało się krokiem do przodu w kontekście bezdomności, niewiele jednak pomogło mi w wychodzeniu z nałogu. Dopiero w lutym 2017 r., po 10 latach od popadnięcia w alkoholizm uświadomiłem sobie, że sam nie pokonam swojej słabości. Zdecydowałem się na leczenie.
Wróciłem pod skrzydła braci albertynów i na nowo odkryłem Dzieło Pomocy św. Ojca Pio. Dzięki spotkaniom dziełowej grupy wsparcia Zielona Mila zdecydowałem się na terapię zamkniętą, która była jak oświecenie. Duchowe rozmowy z braćmi kapucynami sprawiły, że wyspowiadałem się po raz pierwszy od 20 lat. A dziś po piwie bezalkoholowym miewam takiego kaca moralnego, jakiego nigdy nie miałem po alkoholu.