Do dziś kocham Wrocław, choć właśnie tam zaczęła się moja bezdomność, wkrótce po tym jak w 1990 roku straciłem pracę, a byłem cieślą i pracowałem na budowach.
Jakoś tak trudno mi było się z tym pogodzić i trochę wstyd… bo jestem najstarszy z rodzeństwa, mam jeszcze czterech braci. Wyjechałem więc z Dolnego Śląska i trafiłem tu – do Krakowa. Początkowo miałem schronienie u ciotki, potem jednak ciotka zmarła, a ja byłem bez pracy i szans na utrzymanie… trafiłem na ulicę.
Pracy szukałem intensywnie, ale było trudno, natomiast łatwo znalazłem „kolesi”, którzy wciągnęli mnie w alkohol. Popłynąłem... – przez 20 lat tułałem się po schroniskach, ale w żadnym długo nie zagrzałem miejsca, nałóg był silniejszy.
Podejmowałem prace dorywcze, ale – teraz to widzę – nie można było na mnie polegać. Umawiałem się z pracodawcą na dzień i godzinę, po czym się nie pojawiałem… moje słowo było mało warte.
W tym czasie byłem kilka razy na terapii odwykowej. Podczas badań okazało się, że mam cukrzycę – to był taki impuls… zły impuls (bo choroba to nic dobrego) do dobrych zmian. Przestałem pić, nie nagle z dnia na dzień, ale stopniowo i udało się!
A potem było już tylko lepiej – dostałem mieszkanie socjalne i trafiłem do Dzieła Pomocy św. Ojca Pio”, a tu są tacy ludzie, że – jak ja to mówię – kraje się serducho i aż się wszystkiego chce. Pomogli mi w remoncie mieszkania, dali meble, sami wnieśli je na piętro… nie pozwolili mi dźwigać, bo miałem udar.
Dodatkowo od 4 lat pracuję w ochronie. Przy układaniu grafiku mam zawsze tylko jeden warunek, bym co dwa tygodnie w czwartek miał wolne, bo przychodzę do Dzieła na grupę „Przystanek Praca”. Moja kierowniczka to wymagająca kobieta, ale mnie lubi, bo wie, że może na mnie polegać. Nawet ona pytała, kiedy wreszcie wrócę do pracy, jak po udarze byłem na chorobowym.
Współpracownikom nie powiedziałem, jakie życie prowadziłem, uznałem, że nie ma potrzeby, bo dziś jestem innym człowiekiem i to jest najważniejsze! A „kolesie”? Czasem, gdy ich spotykam, śmieją się i nie dowierzają, że się aż tak zmieniłem, a ja, cóż… mijam ich, grzecznie dziękuję za alkohol i mówię, że oni też się mogą zmienić... wystarczy chcieć.